Ku pełni ojcostwa i macierzyństwa

spotkanie dziesiąte, cykl II

Wydaje mi się bowiem, że Bóg nas, apostołów, wyznaczył jako ostatnich, jakby na śmierć skazanych. Staliśmy się bowiem widowiskiem światu, aniołom i ludziom; my głupi dla Chrystusa, wy mądrzy w Chrystusie, my niemocni, wy mocni; wy doznajecie szacunku, a my wzgardy.

Aż do tej chwili łakniemy i cierpimy pragnienie, brak nam odzieży, jesteśmy policzkowani i skazani na tułaczkę, i utrudzeni pracą rąk własnych. Błogosławimy, gdy nam złorzeczą, znosimy, gdy nas prześladują; dobrym słowem odpowiadamy, gdy nas spotwarzają. Staliśmy się jakby śmieciem tego świata i odrazą dla wszystkich aż do tej chwili.

Nie piszę tego, żeby was zawstydzić, lecz aby was napomnieć – jako moje najdroższe dzieci. Choćbyście mieli bowiem dziesiątki tysięcy wychowawców w Chrystusie, nie macie wielu ojców; ja to właśnie przez Ewangelię zrodziłem was w Chrystusie Jezusie.

Proszę was przeto, bądźcie naśladowcami moimi.

(1 Kor 4, 9-16)

Rodzicielstwo to radość i wspaniała przygoda. Ale także wyrzeczenie. Przeplatają się w nim chwile piękne i trudne, uniesienia szczęścia i gorycz rozczarowania. Wstępując w związek małżeński oczekujemy na potomstwo w przeświadczeniu, że oto zrealizują się marzenia, wkroczymy w nowy etap życia, doznamy spełnienia. Te pragnienia są słuszne i godziwe, jednak codzienna rzeczywistość szybko je weryfikuje. Naszym ukochanym „pociechom” zawdzięczamy nie tylko pociechę, ale często niewyspanie, przemęczenie, brak czasu i energii na prowadzenie takiego stylu życia, do jakiego przywykliśmy, nierzadko trudności finansowe albo frustrację wywołaną problemami wychowawczymi. Czasem może się wydawać, że małżeństwo, dom i rodzina to jedynie wyrzeczenie. Przychodzi wtedy pokusa rozgoryczenia i złości, która – jeśli na nią przyzwolimy – może skutkować agresją, zdradą, ucieczką w nałogi, dotkliwie raniąc naszych najbliższych.

Łaska sakramentu małżeństwa sprawia, że rodzice chrześcijańscy stają się współpracownikami Boga nie tylko w przekazywaniu życia naturalnego i trosce o jego rozwój – Stwórca powierza im również życie nadprzyrodzone i wiarę swoich dzieci. Do życia wiecznego w Bogu rodzimy się w Kościele przez sakrament chrztu. Ale rodzicom Bóg w szczególny sposób zleca troskę o to, by płomyk tego życia nie tylko nie zagasł, ale rozpalił się z mocą. Rodzice są pierwszymi katechetami swoich dzieci i ponoszą odpowiedzialność za ich wiarę i zbawienie.

Na przestrzeni wieków święci i teologowie byli przekonani, że w Betlejem Jezus, Syn Boży, przyszedł na świat w sposób cudowny, bez bólów rodzenia będących skutkiem grzechu pierworodnego . Ale kiedy Maryja, stojąc pod krzyżem, stała się Matką członków Jego mistycznego Ciała, wtedy Jej serce przeszył miecz boleści. Zapowiedź tej tajemnicy usłyszała z ust Symeona już osiem dni po Narodzeniu, gdy razem ze św. Józefem przynieśli Dziecię do świątyni. Podobnie i nasze duchowe rodzicielstwo jest zawsze nierozłącznie związane z tajemnicą krzyża.

Instynktownie boimy się cierpienia. Dodatkowa trudność jest związana z tym, że współczesny świat karmi nas wizją szczęścia mającą niewiele wspólnego z Ewangelią. Ma ono polegać na zaspokojeniu jak największej liczby potrzeb w jak największym stopniu. Jego miarą są zewnętrzne oznaki sukcesu. Ta wizja nie wykracza poza horyzont doczesności, poza krąg spraw, o które według słów Chrystusa „poganie zabiegają”. Nie bierze pod uwagę rzeczywistości duchowej, życia wiecznego.

Święci małżonkowie są dla nas wzorem patrzenia w perspektywie wiary na rodzicielstwo i związany z nim trud. Św. Zelia Martin, matka św. Teresy od Dzieciątka Jezus pisała: „Dobry Bóg nie daje nam nigdy ciężarów nad siły. Wiele razy widziałam, jak mój mąż martwił się o mnie i mówiłam do niego: «Nie bój się, dobry Bóg jest z nami». Byłam obciążona pracą i innymi kłopotami, ale miałam tę siłę, ufałam, że przyjdzie mi pomoc z wysoka. Pewna przyjaciółka, słysząc, jak to mówię, powiedziała mi: «Dobry Bóg bez wątpienia przewidział, że nie dasz sobie rady z wychowaniem tylu dzieci i dlatego zabrał ci czworo do raju». Mówiąc prawdę, to nie tak rozumiem te sprawy. Kiedy zamykałam oczy moim kochanym dzieciom i kiedy je grzebałam, odczuwałam ból, ale zawsze był on połączony z poddaniem się woli Bożej. Nie żałowałam utrapień i kłopotów, jakie znosiłam dla nich. Wielu ludzi mówiło mi: «Lepiej by było ich zupełnie nie mieć». Nie mogłam ścierpieć takiej gadaniny. Uważałam, że utrapienia i kłopoty nie mogą być porównywane z wiecznym szczęściem moich dzieci”.

Św. Joanna Beretta Mola, matka i lekarka, z właściwą sobie otwartością pisała do przyszłego męża w jednym ze swoich pierwszych listów: „Naprawdę, chciałabym uczynić Cię szczęśliwym i być taką, jakiej pragniesz: dobrą, wyrozumiałą i gotową do poświęceń, których będzie wymagało od nas życie”. „Miłość i ofiara – pisała – są tak ściśle związane ze sobą, jak słońce i światło. Nie można kochać bez cierpienia i cierpieć bez miłości. Spójrzcie na matki, które naprawdę kochają swoje dzieci. Jakże wiele ponoszą ofiar! Są gotowe do wszystkiego, również do ofiarowania własnej krwi. A Jezus! Czyż On nie umarł za nas na krzyżu właśnie ze względu na miłość? To przez krew ofiara zostaje potwierdzona i w ten sposób potwierdza się miłość” .

„Jedynie cierpienie może rodzić dusze dla Jezusa” – to wyznanie św. Teresy od Dzieciątka Jezus ukazuje, na czym polega macierzyństwo duchowe. Akceptacja codziennych cierpień i połączenie ich z krzyżem Chrystusa pozwala nam wkroczyć w niezwykłą tajemnicę zdobywania dusz dla nieba. Pomyślmy, ile jest w naszym życiu rzeczy trudnych: może brak zdrowia, konflikt domowy, niesforne dzieci, jakiś przygniatający nas ciężar duchowy. Mogą to być nawet rzeczy drobne, ale jeżeli są przyjęte i ofiarowane, sprawiają, że uczestniczymy w macierzyństwie duchowym Kościoła, że rodzimy dusze dla Chrystusa, szczególnie dusze naszych najbliższych. Nie ma nic ważniejszego nad to. Może się to dokonywać przez apostolstwo słowa i modlitwy, ale trud i cierpienie są środkiem najskuteczniejszym . Nie bez powodu Matka Boża w Fatimie prosiła dzieci nie tylko o modlitwę w intencji grzeszników, ale i ofiarę.

Cierpienie ofiarowane Bogu, przeżywane w zjednoczeniu z cierpieniem Jezusa na krzyżu, nie będzie nas niszczyć, lecz stanie się wielką łaską, większą niż dar czynienia cudów. „Modlitwą i cierpieniem więcej zbawisz dusz, aniżeli misjonarz przez same tylko nauki i kazania” powiedział Jezus do św. Faustyny . To pod krzyżem Maryja usłyszała, że stała się naszą Matką i my także biorąc swój krzyż możemy mieć udział w Jej macierzyństwie duchowym wobec naszego małżonka, dzieci i ludzi, których być może zupełnie nie znamy.

Jako młodzi rodzice mieliśmy własną historię synów marnotrawnych, dlatego nie dziwiło nas, że nasze dzieci, szczególnie w wieku dojrzewania, buntowały się i wybierały drogę syna marnotrawnego. A jednak ten okres w życiu naszej rodziny był dla nas bardzo trudny. Były momenty, że dzieci zupełnie nie chciały nas słuchać, narażając się na bolesne skutki swoich wyborów. Te sytuacje zmuszały nas, by błagać dobrego Jezusa o zmiłowanie – na wzór ewangelicznej kobiety kananejskiej: Panie, dopomóż mi! I ona, choć upokorzona dziwną odpowiedzią Jezusa: Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom, nie przestawała ufać: Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów (por. Mt 15, 21-28).
Ale szczególnie nauczyliśmy się żebrać o Boże miłosierdzie podczas ciężkiej, trudnej do uleczenia choroby, która dotknęła w wieku dojrzewania jedną z naszych córek: piękne, tryskające energią, utalentowane, wrażliwe dziecko. Nasz świat przewrócił się do góry nogami, wszystko stanęło pod znakiem zapytania. Robiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, ciągle jeszcze przekonani, że Pan Bóg musi to szybko zmienić, że jest to Jego obowiązek wobec nas, bo mamy prawo do normalnego życia. Przez wiele lat nie widzieliśmy żadnego skutku, nie było żadnej nadziei. Modliliśmy się, ale w głębi serca pytaliśmy: Dlaczego nie ma odpowiedzi? Dopiero stopniowo, wobec braku widocznej reakcji ze strony Boga, zaczęliśmy zauważać naszą niegodność. Ale potrzeba było jeszcze wielu lat trwania na modlitwie, ofiarowywania cierpień czy upokorzeń, bolących kolan, nieznanych nikomu wyrzeczeń, przekreślania swojej woli i ufania wbrew nadziei.
Pewnego dnia niespodziewanie zauważyliśmy u naszej córki zadziwiający zwrot ku Bogu, niezwykłe działanie łaski, niczym świeże powietrze wchodzące do dawno zamkniętego pokoju. W jednej chwili Bóg przywrócił jej zdrowie. Przypomniały się słowa Psalmu 34:

Biedak zawołał i Pan go wysłuchał. (…)
Pan słyszy wołających o pomoc
i ratuje ich od wszelkiej udręki. (…)
Pan jest blisko ludzi skruszonych w sercu,
ocala upadłych na duchu.

Z perspektywy czasu widzimy, że On nigdy nas nie zostawił. Doświadczaliśmy tego, o czym pisze papież Franciszek w adhortacji apostolskiej Amoris Laetitia:
„Bóg wzywa ich [chrześcijańskich małżonków] do przekazywania życia i opieki. Dlatego rodzina „zawsze była najbliższym «szpitalem»”. Opiekujmy się sobą, wspierajmy się i pobudzajmy nawzajem i przeżywajmy to jako część naszej duchowości rodziny. (…) Zatem dwoje są nawzajem odbiciem Bożej miłości, która pociesza słowem, spojrzeniem, pomocą, pieszczotą, uściskiem”.

– Barbara i Paweł

Świadectwa Jana Pawła II i Marianny Popiełuszko >

Jeśli chcesz, skorzystaj z pytań:

  1. W jaki sposób Bóg uświadomił ci, że jesteś odpowiedzialny za dusze swoich najbliższych?
  2. Jak ostatnio wykorzystywałeś okazje do ofiarowywania trudów i cierpień za dzieci, współmałżonka, czy w intencjach innych osób?
  3. Co najbardziej pomaga ci w przyjmowaniu ducha poświęcenia i ofiary w codziennym życiu?
Wspólnie weźcie udział w Eucharystii, włączając w ofiarę Chrystusa wasze konkretne trudy, poświęcenia i cierpienia – za siebie nawzajem, wasze dzieci lub za osoby, o których wiecie, że potrzebują duchowej pomocy. Przygotujcie się do Mszy świętej przez wspólne odprawienie Drogi krzyżowej lub piętnastominutową adorację krzyża.

Ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierze, część II, rozdział 5, 4. Macierzyństwo duchowe, 5. Świadectwo Jana Pawła II.

nigdy nie jesteśmy sami

Spotkania cykl I

Wierzyć, aby wzrastać razem w miłości

Przepis na szczęście

Spotkania cykl II

Wzrastać razem przez życiowe próby

Dodatkowe świadectwa

W kontekście doktryny środków ubogich należy rozumieć również słowa Jana Pawła II dotyczące zamachu na jego życie. Wydarzenie to nazywa szczególną łaską. 14 października 1981 r. podczas środowej audiencji generalnej na Placu Świętego Piotra, przemawiając do tysięcy pielgrzymów, wypowie te znamienne słowa:
Bóg pozwolił mi doświadczyć w ciągu minionych miesięcy cierpienia, pozwolił mi doświadczyć zagrożenia życia, pozwolił mi jednocześnie jasno i dogłębnie zrozumieć, że jest to szczególna Jego łaska dla mnie samego jako człowieka. Równocześnie z uwagi na posługę, jaką sprawuję jako następca św. Piotra, jest to łaska dla Kościoła. Chrystus dał mi tę łaskę, że mogę cierpieniem i zagrożeniem własnego życia i zdrowia dać świadectwo Jego miłości. To właśnie poczytuję sobie za szczególną łaskę i za to właśnie składam szczególne dziękczynienie Duchowi Świętemu i Maryi Niepokalanej.
Czy bez środków ubogich, bez cierpienia, którym naznaczone było życie Jana Pawła II, mógłby on tak skutecznie pasterzować w Kościele, czy mógłby pociągać tłumy? Do dramatycznych dni zamachu nawiąże Papież jeszcze raz w dniu swoich imienin, 4 listopada 1981 roku: Wydarzenie z 13 maja dało mi wiele do myślenia, kazało mi spojrzeć na to moje ludzkie i chrześcijańskie życie jeszcze bardziej w świetle Ewangelii, w świetle tych słów o ziarnie, które musi obumrzeć, ażeby mogło owoc przynosić .

Jan Paweł II, Świadectwo 1

Bardzo chciałam być matką kapłana – wyznała Marianna Popiełuszko, matka błogosławionego Księdza Jerzego Popiełuszki. Modliłam się kiedyś, a było to w czasie ciąży, o łaskę powołania dla swego dziecka. Powiedziałam wtedy Panu Bogu, że jak będzie syn, żeby został kapłanem, jeśli dziewczynka – zakonnicą. Ofiarowałam go jeszcze przed urodzeniem Panu Bogu i na jego śmierć patrzę w konsekwencji jako na swoją ofiarę. W życiu starałam się wszystkie doznane cierpienia ofiarowywać w intencji swoich dzieci. Sama do zakonu nie poszłam to chciałam zakonnika albo księdza wychować. I już wtedy, gdy nosiłam go w swoim łonie, oddałam go na własność Matce Bożej. Ale czy dlatego został księdzem? Czy mnie Pan Bóg wysłuchał czy kogo innego, kto to wie? – zastanawiała się pani Marianna. Poród był lekki, ale po porodzie zaczęła mnie bardzo boleć głowa i utraciłam wzrok.
W rodzinie Popiełuszków mówi się, że być może ksiądz Jerzy swoje kapłaństwo zawdzięcza też modlitwie babci Marianny Gniedziejko. Przez całe życie modliła się ona o powołania, także za Jurka i za mnie – opowiada jej inny wnuczek Ksiądz Kazimierz Gniedziejko. Pomógł zapewne i dziadek bł. Księdza Jerzego – Kazimierz Gniedziejko, który swoje cierpienia i chorobę w ostatnim roku życia ofiarował w intencji wnuka. Kiedy umierał, powiedział do córki: Wiesz, Mania, on będzie księdzem, bo ja to leżenie i bóle ofiarowuje w jego intencji.

Marianna Popiełuszko, matka bł. ks. Jerzego Popiełuszki, Świadectwo 2