Aby kochać, trzeba zaufać
spotkanie szóste, cykl I
Dodatkowe świadectwa
Myślę, że po kilku latach małżeństwa bardzo bliska jest mi postawa zniechęcenia. Codzienne i te same czynności, które wykonuję w domu, pojawiające się problemy między nami, brak zrozumienia i słuchania, trudności z dziećmi, zmęczenie – powodują, że bardzo często mam wszystkiego dość. Właściwie jedyną moją postawą jest ucieczka, ucieczka wewnętrzna – od problemów, kłopotów, nie chcę ich. Buntuję się na taką sytuację, a tak naprawdę buntuję się przeciw Bogu. Oczywiście jest to widoczne w stosunku do męża, kiedy wszystko mnie denerwuje, nie chcę rozmawiać z mężem, nieustannie wyszukuję nowe zadania do wykonania dla niego, nieustannie czegoś chcę. Ale właściwie gdzie jest Bóg, czy On jest dla mnie pierwszy i najważniejszy? Czy widzę Boga obecnego w trudnej rozmowie z mężem, czy nawet w sprzeczce, wzajemnym niezrozumieniu?
Te wydarzenia pokazują, jaka jestem naprawdę. Ale właśnie dopiero wtedy mogę wołać do Maryi o ratunek, a Ona zawsze znajdzie drogę do Chrystusa, do dialogu z Nim i dialogu pomiędzy nami, czego przykładem może być nasze niedawne wspólne gotowanie obiadu. Po prostu cieszyliśmy się, że możemy być razem.
Wszystko to, co wydarzyło się w moim życiu i w moim małżeństwie, jest dowodem na to, że Pan Bóg jest Bogiem pełnym Miłości, Bogiem wiernym, że wszystko jest dla Niego możliwe, że to On wybiera czas i miejsce.
Po niecałych trzech latach małżeństwa mój mąż powiedział, że już mnie nie kocha, że się wypalił w naszym związku. Cały mój świat runął. Te słowa i wynikające z nich późniejsze zachowania męża, jego wyprowadzka, nowy kawalerski styl życia przyniosły mi tyle cierpienia, ile nigdy wcześniej nie zaznałam. Przylgnęłam wówczas do Boga jak do „ostatniej deski ratunku”. Od początku chciałam ratować nasze małżeństwo. Wierzyłam, że jeśli będę się intensywnie modlić o nawrócenie męża, on szybko wróci. Jednak Pan Bóg działał inaczej niż tego oczekiwałam. Ten Boży plan był dla mnie szkołą zaufania wobec Boga, który jest wierny przymierzu małżonków i działa, pomimo tego, że nie widać jeszcze efektów. Był szkołą prawdziwej miłości wobec męża, który krzywdzi, i szkołą wiary, która „góry przenosi”. Pan Bóg przez ten wielki kryzys w naszym małżeństwie upomniał się o mnie samą. Chciał, abym z Jego pomocą uporządkowała swoje życie duchowe i emocjonalne. Chciał, abym Jego postawiła na pierwszym miejscu.
Spotkałam na mej drodze wspaniałego spowiednika. Zaczęłam pogłębiać swoje życie duchowe. Rozpoczęłam również terapię indywidualną. Powoli zaczęłam dostrzegać to, że w żaden znaczący sposób nie mam już wpływu na życie męża, że jego serce może przemienić tylko Bóg. W sercu od samego początku miałam pewność, że Bóg jest ze mną w tym trudnym małżeństwie, że chce, abyśmy ja i mój mąż byli razem, że uzdrowi nasze małżeństwo we właściwym czasie. Musiałam jedynie (lub aż) zaufać Mu bezgranicznie i współpracować z Nim.
Czas płynął… Przeciwko temu czasowi niejednokrotnie się buntowałam. Byłam młoda, miałam satysfakcjonującą pracę i nie chciałam żyć sama. Różni znajomi mówili: „Dziewczyno, co ty robisz, marnujesz sobie życie, znajdź sobie kogoś”. Czasami w moim sercu pojawiało się pytanie, czy jednak nie mają racji. Budziła się nieufność i obwinianie Boga, że to On dopuścił do takiej sytuacji, że tak długo nic się nie zmienia, a ja czuję się coraz bardziej samotna i opuszczona. Na modlitwie odzyskiwałam pokój serca i nabierałam przeświadczenia, że tylko z mężem mogę być naprawdę szczęśliwa, bo przecież sam Chrystus nas ze sobą zjednoczył nierozerwalnym węzłem w sakramencie małżeństwa. Zanim zaczęło być lepiej między nami, wszystko sięgnęło dna. Mąż zaczął spotykać się z inną kobietą, zamieszkał z nią. Ze mną chciał utrzymywać relacje koleżeńskie. Powiedziałam mu, że nigdy nie będę jego koleżanką, bo jestem i zawsze będę jego żoną, i zerwałam z nim kontakt. Gdy już przyjęłam i w pewien sposób przeżyłam cierpienie wynikające z tego, że mój mąż jest z inną kobietą, poczułam wezwanie do intensywnej modlitwy w jego intencji. W czasie jej trwania mąż zakończył związek z kobietą. Później powiedział mi, że im dłużej był z nią, tym bardziej był nieszczęśliwy, tym częściej myślał o mnie…
Pan Bóg powoli, szanując wolę mojego męża, kierował nas ku sobie. Zaczęliśmy się spotykać, poznawać na nowo. Dopiero po roku, po poważnej i długiej rozmowie, ponownie zamieszkaliśmy razem. Kilka miesięcy później pojechaliśmy na rekolekcje dla małżeństw. W czasie tych rekolekcji Pan Bóg dotknął ponownie serca mojego męża. Przeprosił mnie za wszystko, co zrobił, podziękował za to, że na niego czekałam, powiedział, że mnie kocha i że tak naprawdę nigdy nie przestał mnie kochać. W czasie tych rekolekcji, które były wielkim darem Boga dla nas, odnowiliśmy nasze przyrzeczenia małżeńskie. Stało się to dokładnie w wigilię naszej siódmej rocznicy ślubu. Dziękuję za wszystko, czego On, Bóg Rzeczy Niemożliwych, dokonał i dokonuje w moim życiu, w życiu mojego męża i w naszym małżeństwie. Choć wiele gór za nami i przed nami, to idziemy razem, a z nami idzie Pan Bóg, i ta wspólna droga jest piękna. Życie małżeńskie przypomina trudną wspinaczkę na Mount Everest. Ale przecież im wyższa góra, tym wspinaczka piękniejsza.