Jak zbudować pałac na ruinach
spotkanie drugie, cykl II
Dodatkowe świadectwa
Czas studiów i bezpośrednio po nich, był dla mnie czasem, który cechowała obojętność religijna. Korzystałam ze źle pojętej wolności, nie umiejąc przeciwstawić się pokusom. Marnowałam „majątek” wiary, który otrzymałam w rodzinie i w Kościele. Nie byłam jednak szczęśliwa, raczej czułam wewnętrzną pustkę i bezsens życia. Instynktownie czułam, że potrzebuję pomocy. Ta moja bezradność i brak samowystarczalności wystarczyły Panu Bogu, by ogarnąć mnie swoim miłosierdziem.
Wtedy właśnie Bóg postawił na mojej drodze mojego przyszłego męża, który najpierw pomógł mi znaleźć pracę i mieszkanie, a potem zachęcił do korzystania z regularnej spowiedzi i uczestnictwa w Ruchu Rodzin Nazaretańskich. Zostałam na nowo zewangelizowana. Odkryłam sens życia w miłości Boga, który przecież jest także obecny w moim mężu i naszych dzieciach. Znalazłam radość w bliskiej relacji z Matką Bożą. Czy potrzebuję czegokolwiek innego
Mam pięćdziesiąt lat i czuję się tak, jakbym był synem marnotrawnym, który po roztrwonieniu całego majątku otrzymanego od Ojca po wielu latach wrócił do Niego… i tak jak w przypowieści – jakbym otrzymał to, co najcenniejsze – pierścień na rękę, nową szatę i sandały, czyli Jego Łaskę i dziedzictwo dziecka Bożego!
Robiłem wszystko, aby zmarnować to, co dostałem – małżeństwo, dzieci, zdrowie, poczucie godności i prawdę. W pogoni za szczęściem tego świata złamałem wszystkie przykazania i znalazłem się w sytuacji bez wyjścia. Zacząłem płacić cenę za własne pomysły na moje życie – problemy ze zdrowiem, depresja i leki psychotropowe, lęk przed życiem i problemami, wypalenie zawodowe i narastająca nerwica, brak kontaktu z najbliższymi, konflikty w pracy.
Na szczęście Najświętsza Panienka nigdy mnie nie opuściła – kiedy mi się wydawało, że jestem przed ścianą i nic mnie już nie uratuje, otrzymałem od obcych ludzi cudowny medalik Niepokalanej, później w ten sam sposób różaniec, jakby przez przypadek… Mimo trwania w grzechu, zacząłem się modlić na różańcu. Na początku nawet nie wiedziałem, jak się to robi. Na szyi powiesiłem medalik. Nie wierzyłem, że coś się zmieni, ale modliłem się i płakałem.
Dowiedziałem się o Nowennie Pompejańskiej. Gdy pierwszy raz ją odmówiłem, nic się nie zmieniło. Rozpocząłem modlitwę raz jeszcze i w ostatnim dniu nowenny w jednej chwili poczułem, że coś się wydarzyło. Bóg mnie dotknął! Wszystko, co do tej pory wydawało mi się nierozwiązywalne, samo się rozwiązało. Pan Bóg wiedział, czego tak naprawdę mi trzeba. Grzech już nie miał nade mną władzy. Poszedłem do spowiedzi po 30 latach. Trwała prawie dwie godziny. Przez cały czas płakałem i czułem, że wszystko mogę zacząć jeszcze raz. Tego samego dnia odrzuciłem leki antydepresyjne.
Mijają już dwa lata od momentu, gdy wstąpiłem na drogę oczyszczenia. Przyjmuję jak najczęściej Ciało Pana Jezusa – co jest dla mnie nieustającym cudem (chciałbym, aby wszyscy ci, którzy mogą przyjmować Pana Jezusa, zrozumieli, jakie mają szczęście!).
Bóg dał mi ogromny dar i od czasu tej pierwszej spowiedzi nie popełniłem grzechu ciężkiego – nie ma w tym żadnej mojej zasługi – jest tylko Jego łaska i opieka Najświętszej Maryi Panny. Oddałem się w Jej całkowitą niewolę.
Bóg mnie przyjął jak syna marnotrawnego. Chwała Jego Miłosierdziu!
Ocalony