Na szczyty wchodzi się bez balastu

spotkanie ósme, cykl II

Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko.

(Pnp 8, 7)

Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust. Ty bowiem mówisz: Jestem bogaty i wzbogaciłem się, i niczego mi nie potrzeba, a nie wiesz, że to ty jesteś nieszczęsny i godzien litości, i biedny, i ślepy, i nagi. (…) Ja wszystkich, których kocham, karcę i ćwiczę.

Bądź więc gorliwy i nawróć się! Oto stoję u drzwi i kołaczę: jeśli ktoś posłyszy mój głos i drzwi otworzy, wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną.

(Ap 3, 15-17.19-20)

Jedną z podstawowych cech miłości małżeńskiej jest wyłączność. Oblubieniec z Pieśni nad pieśniami mówi o swojej umiłowanej: jedyna jest moja gołąbka, moja nieskalana (Pnp 6, 9). Jego serce kocha miłością niepodzielną. Umiłowana staje się dla niego najwyższą wartością, wobec której inne osoby i rzeczy tracą na znaczeniu. Takiej miłości oczekuje wobec nas Bóg – najpierw względem siebie: Będziesz miłował Pana, Boga swego, całym swoim sercem (Mk 12, 30; Pwt 6,5) – a potem względem tych, w których przychodzi do nas w szczególny sposób przez sakrament małżeństwa.

Miłość wyłączna domaga się intymności. Potrzebuje chwil tylko we dwoje, sam na sam, aby móc się rozwinąć i dopełnić. Wówczas wszystkie inne sprawy i rzeczy, choćby najważniejsze i najcenniejsze, jeśli zakłócają tę samotność, stają się zawadą. Oblubienica z Pieśni duchowej św. Jana od Krzyża woła do intruzów: nie wkraczajcie w progi, gdzie mieszkamy sami . Oczywiście, intymność małżonków chrześcijańskich – na wzór swego prawzoru, którym jest wewnętrzne życie Trójcy Świętej – nie staje się zamkniętym w sobie egoizmem, lecz otwiera się na służbę i dar. Nigdy jednak nie wolno im zniszczyć swego ukrytego źródła, z którego wzięły początek.

Każda miłość ma określone etapy na drodze ku pełni. Naród wybrany zmierzając ku przymierzu z Bogiem i ku jego dopełnieniu w ziemi obiecanej musiał przejść przez pustynię. Sam Chrystus został również na nią wyprowadzony przez Ducha Świętego, jak tylko rozpoczął swą działalność publiczną, która miała Go przywieść do krzyża, na którym zaślubił Kościół. Także w małżeństwie, które, jako sakrament, jest drogą do intymnej więzi z Bogiem i człowiekiem, prędzej czy później musi pojawić się etap pustyni. W tym sensie pustynia, choć sama w sobie jest doświadczeniem negatywnym, stanowi Boży dar. Jeśli Bóg na nią wyprowadza, to czyni to z miłości, aby tam mówić do serca swoich umiłowanych i doprowadzić ich do pełni zaślubin (por. Oz 2, 16) .

Pustynia ze swej istoty jest miejscem, gdzie doświadcza się braku rzeczy najbardziej podstawowych . Nietrudno o takie sytuacje w życiu małżeńskim: utrata lub zmiana pracy, choroba, odejście dzieci z domu, czas rozłąki spowodowany wyjazdem, czy choćby zwykłe znużenie codzienną monotonią. Jak często musimy zrezygnować z czegoś ze względu na służbę wobec najbliższych, wobec Chrystusa, który w nich się ukrywa.

W tych sytuacjach ujawnia się cała prawda o nas i naszej miłości . Gdy zaczyna nam brakować rzeczy, do których przyzwyczaił się nasz egoizm, jest czymś naturalnym, że pojawia się odruch buntu. Izraelici na swojej pustyni buntowali się przeciw Bogu, bo nie wystarczała im manna. Nasze bunty ujawniają, że skupiamy się na sobie i swoich potrzebach, a nie jesteśmy gorliwi w trosce o drugiego, co widać we wszystkich sferach: duchowej, psychicznej i intymnej. Mamy żal do bliskich nie dostrzegając tego, co naprawdę odciąga nas od miłości. Trzeba jednak podkreślić, że to nie rzeczy, których nam brakuje, czy sprawy, które się nie układają, są wrogami miłości. Same w sobie nie muszą być złe. Problemem jest nasze nieuporządkowane przywiązanie do nich – serce, które zwraca się ku nim, zamiast ku umiłowanej osobie. To ono jest chore, a pustynia ma je uleczyć z niewoli przywiązań i egoizmu.

Jest to przede wszystkim kuracja woli, bo miłość polega w pierwszym rzędzie na decyzji, a jej największym wrogiem jest letniość i bylejakość. Na pustyni wydarzenia tak się układają, że jesteśmy zmuszeni do dokonania wyboru, którego wcześniej być może udawało się nam uniknąć. Teraz nie ma już sytuacji „pomiędzy”, kompromisu: albo będziemy kochać bliskich naszym kosztem, albo ich kosztem zatroszczymy się o siebie, wykrzykując swój żal i pretensje. W takich sytuacjach Bóg czeka, że przebudzimy się z letargu rutyny i zapragniemy stać się „gorący” w miłości, że powiemy Mu: Chcę żyć dla Ciebie i ofiarnie służyć Tobie obecnemu w moich bliskich.

Jednak nade wszystko pustynia jest miejscem, na którym sam Bóg przychodzi do nas i objawia nam swoją niepojętą miłość. Na pustyni synajskiej On sam prowadził Izraelitów, był zawsze bardzo blisko, nigdy ich nie porzucił mimo ich buntów i cierpliwie czekał aż w końcu dojrzeją do przymierza. Również na naszych pustyniach Bóg zawsze nam towarzyszy, nawet gdy sprawiamy Mu zawód. On nigdy nas nie opuszcza, i zawsze na słabość i grzech odpowiada ojcowską dobrocią i troską – jeśli tylko powracamy do Niego ze skruchą.

Na Synaju naród wybrany odkrył we własnej słabości prawdziwą tajemnicę Boga. Jeśli doświadczamy niewoli przywiązań i egoizmu na pustyniach życia małżeńskiego, to On wzywa nas, byśmy rzucili się w ramiona Jego miłosierdzia . Jeśli nie przestaniemy pragnąć pełni, to Chrystus, w odpowiedzi na nasze zawierzenie, udzieli nam daru miłości ofiarnej. Zjednoczy się z nami i sam będzie w nas kochał. Będzie przychodził przez drugiego człowieka. Ten dar może odnawiać się każdego dnia w Eucharystii, misterium zaślubin Chrystusa z Kościołem. Małżeństwo jako sakrament jest z nią organicznie związane i z niej czerpie nadnaturalną moc miłości.

Na naszych pustyniach towarzyszy nam Maryja i oręduje za nami. Naród wybrany Jej nie miał, ale my Ją mamy i dlatego nigdy nie będziemy szli sami. Ona, która przeżyła tyle trudnych chwil, zawsze potrafiła oddać Bogu wszystko, bez zastrzeżeń. Dar Matki jest dla nas znakiem miłosiernej Miłości, która nieustannie na nas oczekuje i pragnie nam się udzielać. Zawierzenie się Jej to wielka pomoc, byśmy przez nasze pustynie doszli do pełni miłości.

Żyję w małżeństwie od dwudziestu lat. To wystarczy, by doświadczyć, że codzienność może stać się pustynią duchową. Dostrzegam to zwłaszcza w soboty, gdy zabieramy się za porządki domowe. Czasami przychodzi refleksja, żeby zaprosić do wykonywania tych zwyczajnych czynności Matkę Bożą, która przecież tak jak każda gospodyni sprzątała swój dom – dla Jezusa, przy Nim i razem z Nim. Widzę, jak ważne jest wzbudzenie tej intencji… Bywa i tak, że zapominam o tym i wtedy domowe prace stają się ciężarem, jakby kulą u nogi, kolejnym zadaniem „do odfajkowania”, przymusowo spełnianym obowiązkiem. Mimo podziału zadań (zaangażowani są również mąż i dzieci), ich wielość wydaje się przerastać moje możliwości czasowe, gdy mam jeszcze przed sobą zobowiązania rodzinne i zawodowe. Dochodzi do niepotrzebnych spięć i frustracji. Po takiej sobocie czuję się zmęczona nie tylko fizycznie, ale także psychicznie i duchowo. Nawet w ciągu tygodnia przyłapuję się na tym, że wykonując swoje obowiązki tracę z oczu Pana Jezusa i Jego Matkę i popadam w bylejakość – letniość w relacji z Nimi. Owocem tego jest pośpiech, nerwowość, irytacja, brak cierpliwości wobec bliskich. Przyłapuję się na tym, że zaczynam się czuć jak robot mechanicznie wykonujący czynności. Jak tak długo można funkcjonować?
Kiedy staję się bezradna, bo wiem, że sama tego nie zmienię, zaczynam coraz częściej zatrzymywać się na krótką modlitwę. To wyrywające się z głębi serca akty strzeliste: Maryjo, zapraszam Cię do tego, co robię!, Matko Boża, bądź ze mną, działaj we mnie i przeze mnie! Przywołanie Jej obecności przed lub w trakcie wypełniania codziennych obowiązków np. prasowania, przygotowywania posiłku – nadaje im sens, inny wymiar, daje radość i świadomość z Kim i dla Kogo to robię. Świadomość Jej obecności przynosi pokój wewnętrzny i poczucie spełnienia – realizacji mojego powołania. Czuję, że jestem na swoim miejscu i robię nawet najprostsze czynności służąc mężowi, dzieciom i ukrytemu w nich Chrystusowi z miłością (bo nie o własnych siłach).
Wiele inspirujących myśli na temat uświęcenia przez pełnienie codziennych obowiązków znalazłam w książce: Ancilla. Pamiętnik wieśniaczki francuskiej.

– Janka

Dodatkowe świadectwo >

Jeśli chcesz, skorzystaj z pytań:

  1. Przez jakie znaki Bóg pokazywał ci, że małżeństwo i rodzina są dla ciebie drogą do intymnego spotkania z Jego miłością? Jakie sytuacje pomogły ci odkryć tęsknotę za Nim?
  2. Poprzez jakie wydarzenia ujawniło się ostatnio twoje skupienie na sobie i twoje bożki. Na czym one polegają?
  3. W jakich sytuacjach musiałeś dokonać wyboru, aby zrezygnować z siebie dla dobra najbliższych? Czy doświadczyłeś wsparcia Chrystusa?
  4. W jakich sytuacjach doświadczyłeś umocnienia przez ofiarną miłość Chrystusa w Eucharystii?

Propozycja 1:

Przygotujcie się do rozmowy według schematu zamieszczonego w Dodatku: Rachunek sumienia małżonków – objawy letniości w małżeństwie . Byłoby dobrze, żeby każde z was miało przed sobą osobną listę. Przeczytajcie powoli kolejne punkty i zaznaczcie lub zapiszcie sobie, w których dziedzinach życia małżeńskiego wasza miłość staje się lub już się stała letnia. Z jednej strony kartki niech każde z was zapisze, jakie przejawy letniości widzi u siebie, a z drugiej strony kartki – czego, jak się zdaje, doświadcza ze strony współmałżonka. Następnie wymieńcie się kartkami, przeczytajcie i podzielcie się tym, co was poruszyło.

Przeproście się i we wspólnej modlitwie proście Maryję – Matkę Pięknej Miłości, by pomogła wam na nowo rozpalić ogień małżeńskiej miłości i gorliwość w staraniu się o nią.

Propozycja 2

Jeśli to możliwe i jeśli macie taką potrzebę, bądź widzicie, że byłoby to konieczne dla poprawienia relacji w waszym małżeństwie – wyjedźcie we dwoje na „pustynię”, na cały dzień a może weekend. Zostawcie wszystkie sprawy, które zaprzątają na co dzień wasze serca i poświęćcie sobie czas, by wasza miłość mogła się umocnić. Nie zapomnijcie o zaproszeniu Chrystusa!

Ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierze, część II, rozdział 4. Pustynia.

Ancilla. Pamiętnik wieśniaczki francuskiej, tłum. Jan Rybałta, Wydawnictwo Karmelitów Bosych 2016.

nigdy nie jesteśmy sami

Spotkania cykl I

Wierzyć, aby wzrastać razem w miłości

Przepis na szczęście

Spotkania cykl II

Wzrastać razem przez życiowe próby

Dodatkowe świadectwa

Zakochałem się w jednej ze swoich sekretarek, która była dużo młodsza od mojej żony i fizycznie bardziej atrakcyjna. Uczucia były tak mocne, że wydawało mi się, iż nie będę mógł bez tej kobiety żyć, że tylko ona da mi prawdziwe szczęście. Uczucia wręcz nalegały, abym zostawił żonę, dzieci i zamieszkał z tą kobietą.
Byłem zdesperowany, walczyłem ze sobą. Całe szczęście, że poszedłem do spowiedzi. Kiedy przedstawiłem swój problem spowiednikowi, on powiedział mi wprost: „Jest to jedna z najbardziej podstępnych pokus złego ducha. Musisz zdemaskować jego działanie. Gdy wrócisz do domu, powiedz swojej żonie o tym, że się zakochałeś. Zacznijcie codziennie wspólnie z żoną modlić się cząstką różańca. Proszę cię, abyś codziennie przed pójściem do pracy uczestniczył we Mszy świętej, oddając Panu Jezusowi swoje serce do uleczenia, ofiarowując Mu siebie i wszystkie swoje cierpienia. Pamiętaj, że macie z żoną wielki skarb, a jest nim sakrament małżeństwa, czyli samego Chrystusa, który jest jedynym źródłem waszej miłości małżeńskiej. Pan Jezus twój problem na pewno rozwiąże, uzdrowi twoje uczucia, ale uzbrój się w cierpliwość i poddaj się Jego kuracji leczenia i uzdrowienia”. Kiedy po spowiedzi powiedziałem swojej żonie, że się zakochałem w sekretarce, żona się popłakała.
Zaczęliśmy się codziennie wspólnie modlić na różańcu. Ja każdego dnia przed pracą uczestniczyłem we Mszy świętej i raz na dwa tygodnie szedłem do spowiedzi, ale uczucia od razu nie ustąpiły. Musiałem się ze sobą zmagać, codziennie cierpliwie nieść cierpienie i ofiarowywać je Chrystusowi, ale Jezus, który miał dostęp do mojego serca, powoli je uzdrawiał z ukrytego egoizmu, powoli porządkował i leczył moje uczucia. Po kilku miesiącach duchowych zmagań stał się cud – Jezus mnie uzdrowił. Na nowo pokochałem swoją żonę miłością, jaką jej nigdy dotąd nie kochałem.

Mąż, Dodatkowe świadectwo