W życiu rodzinnym, tam, gdzie powinna być tylko miłość, często borykamy się z różnorakimi przejawami zła. Nie tylko nie potrafimy mu zapobiec, ale nawet dobrze określić jego przyczyn. W poczuciu bezsilności oskarżamy się nawzajem. Wychodzą przy tym na jaw nasze najgorsze strony. Narasta swoisty „ping pong” pretensji, trwają „ciche dni”, gdy małżonkowie mijają się w atmosferze chłodu, jak dwie bryły lodu. W końcu potrafi dojść do niebezpiecznych form ucieczki od życia rodzinnego: w pracę, relacje towarzyskie, rozrywkę, sport, internet a nawet alkohol lub inne używki – które mogą zupełnie zniszczyć nasze nadwyrężone już więzi.
Bezradni wobec powtarzających się upadków możemy w końcu zacząć je tolerować i usprawiedliwiać się. Jednak w ten sposób coraz bardziej zamykamy się w sobie i coraz trudniej nam powstać. Gdy jednak z upływem czasu zło zaczyna przynosić coraz dotkliwsze skutki, uświadamiamy sobie nasz prawdziwy stan – i wtedy zwykle zaczynamy doświadczać pokusy smutku i zwątpienia. Św. Maksymilian Kolbe przestrzegał, że szatan, kusząc nas, najpierw minimalizuje zło, aby potem, gdy już je popełnimy, doprowadzić nas do rozpaczy. Jest ona o wiele gorsza od samego grzechu. Często się słyszy jak ktoś mówi, że niszczy go poczucie winy, z którym nie umie sobie poradzić.
Co jest przyczyną tego tak tragicznego w skutkach smutku? Z punktu widzenia życia duchowego jest nią pycha, czyli fałszywe przekonanie o swojej samowystarczalności i pozornej doskonałości. Gdy raz po raz upadamy, zwłaszcza na oczach naszych bliskich, nasze dobre mniemanie o sobie prędzej czy później załamuje się rodząc, w zależności od temperamentu, rozdrażnienie, złość lub depresję, które paraliżują nasze relacje z Bogiem i ludźmi.
Tymczasem święci nie dziwili się swoim upadkom, bo nie ufali własnym siłom i sami z siebie, bez pomocy łaski, czuli się słabi. „Nie trzeba zniechęcać się swymi błędami – napisała św. Teresa od Dzieciątka Jezus – gdyż dzieci upadają często, ale są zbyt małe, aby mogły sobie zrobić wiele złego”.
Taka postawa nie oznacza przyzwolenia na grzech. Wiemy, że świętym często towarzyszyły łzy pokuty z powodu upadków a nawet małych niewierności. Bowiem obok wspomnianego przed chwilą niewłaściwego smutku istnieje inny – prawidłowy – zwany skruchą. Jego źródłem jest świadomość, że każdy nasz grzech rani Chrystusa. Gdy ranimy naszych bliskich, cierpi Chrystus, który w nich się ukrywa. Skrucha rodzi się w obliczu krzyża. Prowadzi do chęci przeproszenia Boga i naprawienia zła. Skrucha – akt żalu – to najważniejszy spośród pięciu warunków sakramentu pokuty. Od niej zależy jego skuteczność . Gdy smucimy się i irytujemy dlatego, że nie jesteśmy tacy dobrzy, jak sądziliśmy, a nie dlatego, że obraziliśmy Boga i zraniliśmy bliźniego – to jeszcze nie jest skrucha. Nie dziwmy się, że w takim stanie ducha spowiedź, z winy penitenta, nie przynosi spodziewanych owoców a zło szybko się powtarza. Ból na widok ran Chrystusa chroni przed kolejnymi grzechami i nadużywaniem miłosierdzia. Samousprawiedliwianie się prowadzi do tego, że zło rośnie jak lawina.
Autentyczna skrucha w obliczu krzyża, nawet niedoskonała, sprawia, że otwieramy się na Boże miłosierdzie i łaskę. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus nieustannie powierzała Jezusowi swoje błędy i niewierności. Mówiła, że w ten sposób chce przyciągnąć Jego miłosierdzie, bo przecież przyszedł do grzeszników a nie do sprawiedliwych . Chrystus, choć zraniony naszymi grzechami, zawsze nas kocha. Możemy zawsze iść do Niego z całą naszą słabością i złem. Wszystkie nasze grzechy zostały już przez Niego odkupione, gdyż On wziął je na siebie, cierpiał za nie i umarł na krzyżu. Z Nim zawsze możemy podnieść się z upadku, wszystko odbudować i naprawić.
Jedynie Boża miłość – a nie fałszywe usprawiedliwianie się czy iluzja bezgrzeszności – jest skutecznym lekarstwem na „niszczące poczucie winy”. Judasz i św. Piotr byli obaj zdrajcami Jezusa. Obaj uznali swój grzech, obaj żałowali, ale tylko Judasz powiesił się, bo zabrakło mu najważniejszej rzeczy – wiary w miłosierdzie Pana.
Jak uwierzyć w miłość Dobrego Pasterza, który szuka owiec zaginionych, słabych i bezradnych, nienadążających za stadem? Trzeba stawać się ewangelicznym dzieckiem. Ufne dziecko, gdy zrobi coś złego, nie koncentruje się na swoim złu, ale biegnie do mamy z każdym problemem, przytula się do niej i powoli się uspokaja. Wtedy wraca pokój i poczucie bezpieczeństwa. Zawierzajmy nasze słabości i upadki Maryi! Mamy szczególne prawo do ramion tej najlepszej Matki. Wtedy Ona poprowadzi nas do swojego Syna. Maryja zawsze nam mówi: Pozwól Jezusowi kochać cię, uwierz w Jego miłość!
Dzięki łasce sakramentu małżeństwa stajemy się dla siebie nawzajem narzędziami miłości Chrystusa oraz Jego Matki, którą dał nam za Matkę. Jak dobrze, że możemy sobie nawzajem pomagać w wychodzeniu z zamkniętego kręgu zła i grzechu! Kiedy widzimy słabości i grzechy współmałżonka, kiedy dostrzegamy u niego smutek, bądźmy jakby świętą Weroniką, która z miłością ociera mu twarz. Pomóżmy mu utwierdzić się w przeświadczeniu, że Bóg rzeczywiście jest miłością. Zamiast pochylać się nad nim z goryczą, zawodem, złością czy zniechęceniem, nawet jeśli trwa w upadku czy niewierności – możemy słowem i postawą powiedzieć: Nie zniechęcaj się. To nic, że znowu ci się nie udało. Wciąż nie przestajesz być kochanym dzieckiem Bożym. – Jakże bardzo potrzebne są takie słowa pełne otuchy i nadziei, zwłaszcza wtedy, gdy wydaje się nam, że wszyscy nas opuszczają i nikt nie rozumie.
Łaska sakramentu małżeństwa zawiera w sobie także uzdolnienie do pełnego troski braterskiego upomnienia, aby delikatnie powiedzieć małżonkowi lub dzieciom prawdę o ich grzechu. Gdy pokażemy Jezusowi nasze rany – On je uleczy! Jeżeli nasza skrucha nie będzie miała granic, to nie będzie też miało granic miłosierdzie Pana . Nic tak nie pobudza do skruchy, jak widok cierpienia tych, których kochamy, a których zraniliśmy naszym złem. Upominać należy zawsze w duchu szacunku dla drugiego człowieka i w odpowiednim momencie. Czasem trzeba będzie cierpliwie poczekać na właściwą chwilę. Przygotowuje ją łaska, a my jesteśmy tylko jej współpracownikami. Jedynie Bóg zna całą trudną prawdę o człowieku. Jedynie On potrafi otworzyć serce na jej przyjęcie i w tym samym momencie przekonać, że nigdy nie przestaje kochać. My sami o własnych siłach nie jesteśmy do tego zdolni. Ale Chrystus pragnie uczynić z nas narzędzia swojego miłosierdzia dla tych, z którymi nas połączył więzami miłości nadprzyrodzonej. Dzięki naszej pomocy będą mogli odsłonić przed Nim szczerze nawet najciemniejsze zakamarki swojej duszy z ufnością, że On wszystko uleczy i nigdy nie przestanie kochać. Wtedy żadne zło nie będzie w stanie ich zniszczyć.