Są burze, które prowadzą do źródła

spotkanie szóste, cykl II

Gdy zapadł wieczór owego dnia, rzekł do nich: „Przeprawmy się na drugą stronę”. Zostawili więc tłum, a Jego zabrali, tak jak był w łodzi. Także inne łodzie płynęły z Nim. Naraz zerwał się gwałtowny wicher. Fale biły w łódź, tak że łódź już się napełniała. On zaś spał w tyle łodzi na wezgłowiu. Zbudzili Go i powiedzieli do Niego: „Nauczycielu, nic Cię to nie obchodzi, że giniemy?” On wstał, rozkazał wichrowi i rzekł do jeziora: „Milcz, ucisz się!”. Wicher się uspokoił i nastała głęboka cisza. Wtedy rzekł do nich: „Czemu tak bojaźliwi jesteście? Jakże wam brak wiary?” Oni zlękli się bardzo i mówili jeden do drugiego: „Kim właściwie On jest, że nawet wicher i jezioro są Mu posłuszne?”

(Mk 4, 35-41)

W dniu zaślubin Duch Święty podaje nowożeńcom do picia wodę ze źródła Bożej miłości – obdarza ich darem nowej komunii i daje nowe serce, jak pisze św. Jan Paweł II. Jego moc wynosi ludzką, niedoskonałą miłość na wyżyny miłości Bożej. Nie wystarczy jednak napić się tej wody tylko raz na całe życie. Sakrament małżeństwa to nieustanne czerpanie ze źródła miłości, którym jest Bóg.

On jednak nie chce przychodzić do nas nieproszony. Jego miłość chce być oczekiwana, inaczej jest miłością wzgardzoną. Nigdy nie będzie dość naszego oczekiwania na Tego, który chce do nas przychodzić w łasce sakramentu małżeństwa. Powinno ono stale wzrastać. Powinniśmy być coraz bardziej spragnieni miłości bijącej z Bożego źródła.

Tymczasem w naszych małżeństwach na co dzień niemal zupełnie zapominamy o Bogu, żyjemy tak, jakby On nie istniał – i właściwie nie tęsknimy za Nim i za darem Jego miłości. Zachowujemy się tak, jakbyśmy źródło miłości nosili w sobie. W ten sposób ranimy Boga, ale i siebie samych. To tak, jakbyśmy zakręcili kran z życiodajną wodą, narażając się na śmierć z pragnienia.

Co zrobić, aby na nowo otworzyć ten kran? Pan Bóg ma swoje sposoby, by odżyło nasze oczekiwanie na Jego dar, aby nasza miłość małżeńska zapragnęła znowu czerpać siły z Jego źródła. Po prostu dopuszcza sytuacje, w których nasze ludzkie możliwości przestają wystarczać a to, na czym dotąd opieraliśmy nasz związek, zaczyna zawodzić. To mogą być silne pokusy, prowadzące do grzechu, kryzys małżeński, kłopoty z dziećmi. Przede wszystkim zawodzimy my sami. Doświadczenie niemożności poradzenia sobie i rodzące się wtedy zagubienie sprawia, że stajemy się bardziej skłonni pragnąć i oczekiwać Jego przyjścia. Pomaga wzbudzić w nas głód Boga i Jego miłości.

Jeśli przywykliśmy do patrzenia na życie tylko po ludzku, bez wiary, to takie wydarzenia odbieramy jako straszną burzę, która rozpętała się nad naszą rodziną i być może zagraża jej trwałości. Jak Apostołów, podobnie i nas ogarnia przerażenie, i zaczynamy wołać: Panie, ratuj, bo giniemy. Tymczasem Jezus, tak samo jak wtedy, jest z nami i śpi spokojny. Nie ma powodu do obaw, On wszystko kontroluje.

Obecność Jezusa przy nas odkrywamy przez wiarę. Ale musi to być wiara żywa, która płynie z doświadczenia, że żywy Bóg jest tuż obok i działa z mocą. Wiara powierzchowna, oparta jedynie na wychowaniu i przyzwyczajeniach nie wystarcza. Wiara budująca tylko na tym, co naturalne, na ludzkich podpórkach: zrozumieniu, odczuciu, doświadczeniu życiowym, doznaniach zmysłowych, planach snutych w wyobraźni – wobec trudności załamuje się. Bo prawdziwym fundamentem jest tylko Bóg i Jego Słowo, a wszystko inne zawodzi. Tylko żywa wiara w każdym wydarzeniu widzi przejście Boga. Wierzy, że nawet burza ma sens – Boży, a nie ludzki. Skoro Jezus podczas burzy jest spokojny, to i my mamy być spokojni, bo On przecież jest z nami. Aby wiara stała się mocna, musi być wypróbowana, musi przejść przez tygiel doświadczeń, przez wiele prób i burz.

Jezus w jednej chwili ucisza burzę a jednocześnie wyrzuca Apostołom: Jakże wam brak wiary? On także nas pyta: Czemu nie wierzycie, że jestem z wami i nie korzystacie z Mojej mocy? On jest źródłem z którego mamy pić, aby kochać nawet pośród największych burz. Ale to źródło widzi się i czerpie się z niego tylko przez wiarę.

Małżonek, który przeżywa z wiarą sakrament małżeństwa, staje się dla drugiego niezwykłym darem. W czasie burzy pozwala mu dostrzec odbite na swojej twarzy pełne pokoju oblicze Jezusa. Jego świadectwo pomaga uwierzyć, że ściana wody to jedynie element Bożej pedagogii. Z delikatnością pomoże zrozumieć drugiemu, jak bardzo jest bezradny i jak potrzebuje Boga, pomoże mu odkryć przez wiarę obecność Jezusa i zawierzyć Jego mocy. Będzie wypraszał mu tę wiarę swą ufną modlitwą i ofiarą.

W momentach burz i prób naszej wiary jest przy nas nieustannie Maryja. Św. Jan Paweł II napisał, że na wszystkich, którzy Jej się po synowsku zawierzają, Maryja pragnie oddziaływać swoją własną wiarą . Prośmy Ją, by udzielała nam nieustannie swojego zawierzenia, byśmy mogli z Jej pomocą zawsze czerpać ze Źródła Miłości. Żebyśmy przestali zawierzać sobie, rzeczom czy ludziom i dostrzegli stałą obecność przy nas Jej Syna, który jest naszym jedynym zabezpieczeniem: Matko Wielkiego Zawierzenia, oddaję się Tobie bez zastrzeżeń, do końca.

W moim życiu postrzegam próby wiary jako sprawdzian mojej gotowości na powiedzenie Bogu „tak”. Gdy dzieje się coś nieprzewidzianego, reaguję po ludzku, czuję się zagrożony i to mnie paraliżuje psychicznie i duchowo. Jedną z prób wiary przeżywałem w Brazylii. Pojechałem tam w celach apostolskich z kapłanem z naszej wspólnoty, odwiedzając wspólnoty Ruchu Rodzin Nazaretańskich z północy na południe tego wielkiego kraju. Tworzą je wspaniali ludzie, bardzo otwarci na Boga, toteż serce moje było wypełnione wdzięcznością, byłem szczęśliwy. Ksiądz, któremu towarzyszyłem, musiał wrócić wcześniej do kraju, więc ostatnie dni spędziłem w Sao Paulo. W dniu powrotu ktoś miał mnie odwieźć na lotnisko, czekałem więc w kościele, modląc się. Wyruszyliśmy pięć godzin przed odlotem, więc nawet przy dużym ruchu w mieście, czasu było aż nadto, by dotrzeć na lotnisko. Ale stało się coś, czego nigdy bym nie przewidział. Zaczął padać tak silny deszcz, że wszystkie ulice zamieniły się w rzeki rwącej wody. Na nic się zdały wysiłki kierowcy, który próbował ominąć korki. Samolot odleciał beze mnie. Nie miałem pieniędzy na nowy bilet. W dodatku na kilka tygodni naprzód wszystkie miejsca do Europy były już zajęte. W ciszy wracaliśmy do parafii, nie miałem sił by zabawiać mojego towarzysza rozmową. W sercu zacząłem rozmawiać z Jezusem: jutro rano pójdę do kościoła i proszę, byś mi wtedy powiedział, czemu to się stało i jak to wszystko rozwiązać.
Opatrznościowo następnego dnia była niedziela i po pierwszej Mszy świętej było wystawienie Najświętszego Sakramentu i całodzienna adoracja. Poprosiłem Matkę Bożą, by mi pomogła skupić się w ciszy twarzą w twarz przed Panem. Dopiero w ten sposób mogłem posłuchać tego, co Jezus chciał mi powiedzieć. Zwrócił mi uwagę, że nie mogę wrócić do domu w stanie duchowym, w którym się znajdowałem. Zacząłem rozumieć, że w ciągu tych dwóch tygodni, gdy czułem się „wizytatorem” i byłem „kimś” dla tych prostych, pokornych ludzi ze wspólnot RRN, wspiąłem się na piedestał dobrego mniemania o sobie, przypinając sobie na piersi medale i przywłaszczyłem sobie sukces tej podróży apostolskiej. Bóg był gdzieś daleko w tle… Ponadto fakt, jak bardzo negatywnie potraktowałem tę próbę wiary na lotnisku, pozwolił mi zobaczyć, że jestem człowiekiem małej wiary, opierającym się na własnej samowystarczalności. Dotarło też do mnie, że przecież wspólnota się za mnie modli, a szczególnie żona, która obiecała mnie wspierać modlitwą i walczyć o moją pokorę i świętość.
Zobaczyłem, że ksiądz jeszcze odmawia brewiarz i poprosiłem o spowiedź, która przywróciła mi pokój. Potem ksiądz zabrał mnie na śniadanie, po czym wskazał na aparat telefoniczny i zaproponował: Zadzwoń, może się uda czegoś dowiedzieć. Operator chwilę szukał w bazie danych i wreszcie powiedział: Ale ma pan szczęście, właśnie w tej chwili zwolniło się jedno miejsce. Była to ta sama taryfa i nie musiałem nawet nic dopłacić. Zobaczyłem wielkie Boże miłosierdzie, Bóg dał mi zaznać odrobinę trudności, w których żyje naród brazylijski i uznać trochę prawdy o sobie a przede wszystkim zobaczyć ogrom Jego miłości w sakramencie pojednania.

– Francis

Jeśli chcesz, skorzystaj z pytań:

  1. Jeśli w ostatnim czasie przeżyłeś sytuację, np. z dziećmi, w której nie mogłeś sobie poradzić, jak to się stało, że w końcu przypomniałeś sobie o Bogu? Co to zmieniło w Twojej relacji do Pana Boga?
  2. W jakich trudnych wydarzeniach doświadczyłeś Bożej pomocy?
Na pewno nieraz doświadczyliście, że nie jesteście w swoim związku sami. Na mocy sakramentu małżeństwa jest z wami Chrystus. Opowiedzcie sobie wzajemnie o tym, jak przeżywaliście w sercu jakąś trudną sprawę i jak doświadczyliście pomocy Bożej.
  1. Ks. Tadeusz Dajczer, Rozważania o wierze, część II, rozdział 3, 1. Oczekiwanie na Boga, 4. Życiowe burze.
nigdy nie jesteśmy sami

Spotkania cykl I

Wierzyć, aby wzrastać razem w miłości

Przepis na szczęście

Spotkania cykl II

Wzrastać razem przez życiowe próby